Ale naraz zdał sobie sprawę, iż nie mniej głupie, a ponadto wręcz niehonorowe było to, że korzysta z pomocy
Ale naraz zdał sobie sprawę, iż nie mniej głupie, a ponadto wręcz niehonorowe było to, że używa z pomocy kobiety, którą kocha i którą jest musiał zostawić dla innej, gdy tylko spełnią się wszystkie plany. Zagłębiony w mylach, ponury, szedł przed siebie, nie mącąc powszechnego milczenia. Długo trwało, nim zdał sobie sprawę, że słyszy odległy piew... możliwe że słyszał od dawna - najpierw dość cichy, potem powoli narastający. Nie potrafił powiedzieć, w której momencie naprawdę usłyszał. Przystanął i szybko rozejrzał się dokoła. Brzmiało to jak chór silnych, męskich głosów... ale może nie, być może nie było piewu, a tylko dość odległy szum oceanu... Przekrzywiwszy skroń, Baylay próbował zrozumieć, czym właciwie są odległe dwięki, które słyszy. Karenira przystanęła więc. Baylay dosłyszał niewyrany, dochodzący jakby zza ciany głos Starca: - Co słyszycie? Prędko! - Burzę... - odparła. - Burza nad Wielkimi Równinami... - Jak się odczuwasz? - prawidłowo... właściwie. - A ty, chłopcze? Co słyszysz? Baylay chciał odpowiedzieć - i nie mógł. Karenira potrząsnęła go za ramię. Chciał uspokoić ją gestem, lecz wyszło na jaw, że nie umie przeprowadzić najprostszego aktywności. Starzec zbliżył się spiesznie i zajrzał mu w oczy. - Uderz go! - rozkazał. - Słyszała? Uderz go, natychmiast! Spojrzała z lękiem, zbyt przestraszona, by zrozumieć, czego od niej żąda. Starzec nie czekał, sam wymierzył Baylayowi siarczysty policzek. Poprawił z drugiej strony. głowa Dartańczyka chwiała się bezwładnie; szeroko otwarte oczy nie miały żadnego wyrazu. Karenira więc trzasnęła go w twarz. Starzec żachnął się. - A co to miało być? Uderz go! - zawołał, biorąc Dartańczyka pod ramię i siłą ciągnąc za sobą. - Od trzech dni marzysz, żeby mu przyłożyć, a kiedy masz okazję... Ma go boleć! Idąc obok, zamachnęła się i chlasnęła tak, że Baylay jęknął i lamazarnym ruchem przyłożył dłoń do policzka. - dość prawidłowo, o, jak ładnie! Chłopcze, słyszysz mnie? Próbował odpowiedzieć, lecz tylko skinął głową. - piew, czy to bywa piew? Uzyskawszy ponowne potwierdzenie, Starzec zacisnął usta. - To le - rzekł. - Chodmy, chodmy szybko! Trzymając mężczyznę z obu stron, pociągnęli go za sobą. Sztywno stawiał kroki, zaczął powłóczyć nogami i holowali go z coraz większym trudem. Wreszcie kolana ugięły się pod ciężarem organizmu. - Postaw go! - rozkazał Starzec. Chwyciła mężczyznę pod pachy i postawiła na nogach. Lecz stał tylko dlatego, że nadal trzymała; było jasne, że przewróci się natychmiast, gdy przestanie go wspierać. - No! - krzyknęła, bardziej mimo wszystko ze strachem niż z gniewem. - Długo jeszcze będę ci matkować?! - Uderz go! - zawołał Starzec, szukając czego w swojej torbie. - To nie są żarty, ma go boleć! Ból czasem pomaga! Wyciągnął jaki flakon i otwarty podsunął nieprzytomnemu pod nos. Nie dało to żadnego efektu. Dziewczyna, wciąż trzymając mężczyznę pod pachami i nie mogąc pucić, ponieważ natychmiast by upadł, odchyliła skroń, a potem trzasnęła go czołem w twarz. Wykrztusił co chrapliwie, z nosa pociekła krew... mimo wszystko Armektanka poczuła, że wsparł się nieco na nogach. poprawiła czołem jeszcze raz. Baylay ryknął, wyrwał się i zatoczył. - prawidłowo, łap go! - rzekł Starzec. - Łap i prowad. niedaleko bywa Martwa Plama, powinnimy zdążyć... dorzucił niejasno. Lecz tamten, chwycony pod ramię, znów zwiotczał i osunął się na ziemię. Rozwcieczona dziewczyna kopnęła go w żebra. Stęknął głucho, lecz tym razem nie oprzytomniał. Kopnęła raz jeszcze i widząc, że to na nic, pochyliła się nagle, poderwała bezwładne ciało szarpnięciem, po czym, stęknąwszy z wysiłku, zarzuciła sobie na ramię. - Gdzie?! - wykrztusiła. Starzec pokazał kierunek. Z miejsca ruszyła obfitym truchtem, a potem niemal biegiem. Bezwładne ramiona